Wróciłem od sąsiadów, z Obwodu Kaliningradzkiego. Ten mały kawałek Rosji, wciśnięto na podmokłe, pocięte kanałami niziny dawnych Prus Wschodnich. Przez 5 dni podróżowaliśmy rowerami ze Sławkiem Rompskim od Elbląga przez granicę w Gronowie do Mierzei Kurońskiej na północy obwodu. Granica polsko-rosyjska ciągle przypomina, że jesteśmy od sąsiadów odgrodzeni. Przekraczanie jej to zupełnie inne emocje od tych towarzyszących mechanicznym transferom przez granice strefy Schengen. Ucieszyłem się ze zwykłej uprzejmości pograniczniczek rosyjskich, zapisałem im na wyrost oschłość i mundurowy chłód. Od pierwszych przebytych kilometrów, wciągnęły mnie najprostsze symbole, skojarzenia, kontrasty, które zaraz mogą wyblaknąć. To miejsce, w którym czuć galop nadchodzących zmian. Tak jakby sowiecki spektakl, rozgrywany w starym niemieckim teatrze zaczęto łączyć z jakimś chaotycznym dramatem o kapitaliźmie. Oglądając krajobraz, czując zapachy, sam sobie opowiadałem historie ludzi, których mijałem. Tylko widoki i zapachy. Nie znam języka rosyjskiego, zresztą nawet gdybym znał, o co chciałbym tam zapytać mieszkańców obwodu? Jeszcze nie wiem. W takim anturażu role wydają się być aż nadto oczywiste. Mogłem przypadkiem zamiast portretów stworzyć karykatury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz