maciej moskwa |moskwa.mail@gmail.com|+48603954750|fotograf|gdansk|trojmiasto

Projekt Babel


„Projekt Babel”

Knajpy i biura podróży w Mityleni, „stolicy” Lesbos przeżyły klęskę urodzaju.  Przez cały 2015 rok z wybrzeży niedalekiej Turcji na wyspę docierali migranci, emigranci, uchodźcy, uciekinierzy, nazywa się ich różnie.  8 kilometrów Morza Egejskiego nie stanowiło bariery dla przeszło pół miliona ludzi.  Niebawem minie rok od lawinowego wzrostu liczby tych, którzy postanowili przenieść się na Stary Kontynent. Mija 5 lat od wybuchu rewolucji przeciwko dyktatorom, ich konsekwencje dziś odczuwa cała Europa.


                                                             
Styczeń 2016. Pomiędzy dwiema  greckimi tawernami oferującymi kalmary, zapiekaną cielęcinę i grillowaną fetę  suszą się sieci rybackie. Nylonowe, z małymi oczkami dla zapewnienia lepszych połowów. 60 letni rybak Georgos zapytany o swoją pracę nie kryje niezadowolenia. Spracowanymi palcami przesuwa kolejne oczka sieci i gestykulując pokazuje, że sam je musi naprawiać. Rzeczywiście raz po raz natrafia na dziury, podnosi wtedy wzrok i szuka zrozumienia. Grek kiedyś pływał do Halifaxu, marynarz, na morzu przepracował ponad 40 lat, nie wygląda na kogoś kto rozdmuchiwałby sztucznie sprawę. W malutkiej wiosce rybackiej w której mieszka, Skala Sikaminea nie on jeden ma powody do zmartwień. Nie szukając daleko, dosłownie kilka metrów od Georgosa zwijającego swoją sieć  stoi człowiek z innym problemem.  Roztrzęsiony, niezdarnie okryty kocem ratunkowym Ahmad z Damaszku, nic nie wie o troskach starego rybaka. Sam dosłownie przed chwilą przepłynął przez wody, na których Georgos łowi ryby. Syryjczyk zgrabiałymi z zimna palcami walczy z niedziałającą zapalniczką. W końcu jakaś dziewczyna przyszła z pomocą, odpaliła mu papierosa i upewniła się, że czubek jego zziębniętej głowy poprawnie zakryto kocem ratunkowym. Kiedy Georgos zwijał swoje sieci, tuż obok trwała akcja podejmowania ponad 40 uchodźców. Patrol ratowników dostrzegł ich na wodzie. W normalnych okolicznościach podobna scena byłaby czymś niewiarygodnym. Oto w styczniowy poranek, niespokojne morze pokonuje grupa ludzi na malutkiej gumowej łupinie do której zamontowano śmiesznie mały silnik. Teraz trzęsąc się z zimna odczuwali na własnej skórze jak ciężko mieć prawo do bycia w Europie, gdzie  nie ma wojny i dla której właśnie zaryzykowali własnym życiem. Zaryzykowali naprawdę, bo rybacy tacy jak Georgos poza rybami, wyciągają z wody czasem ludzkie zwłoki. Od sierpnia do stycznia ponad trzy tysiące osób utonęło próbując dostać się na greckie wyspy. Niektórzy mieszkańcy Lesbos nie chcą już jeść ryb. Za dużo trupów dryfowało w tych wodach, wspomina czeska fotografka, która od sierpnia 2015 roku podąża za uchodźcami. Tymczasem w szybkiej akcji ratunkowej w porcie Skala Sikaminea, ratownicy i wolontariusze w ciągu kilkunastu minut opanowali sytuację. Gdyby tego nie zrobili, ludzie błąkaliby się po wyspie szukając pomocy. Nie wszystkim by się udało. Gromadę pozawijaną w złote i srebrne koce ratunkowe zabrano do rozstawionych nieopodal namiotów, żeby mogli przebrać się w suche rzeczy, jest styczeń. Georgos został  sam ze swoimi sieciami. „Many people, problem?”-pytam go o falę ludzi przybywających na wyspę. Odpowiada bez namysłu. „People, no problem!” Wydaje się że przybysze z tureckiego wybrzeża go nie martwią. „Dolphins! Problem” dodaje. Opowiada , że przeklęte delfiny niszczą mu sieci, zabierają zarobek i czas. I mało tego, nie może nic z tym zrobić. Krzyżuje ręce na znak, że jeśli tylko spróbowałby się tym delfinom dobrać do skóry to by trafił za kratki. Wścieka się na przepisy unijne. Wścieka podwójnie. Na delfiny i na przemytników po drugiej stronie. Tam na tureckim wybrzeżu w okresie niepogody przemytnicy obniżają ceny. Korzystają z tego biedniejsze rodziny uchodźców. Georgos, który zna te wody, tłumaczy- „Gdy po tureckiej stronie wieje łagodny wiatr, kilka kilometrów  dalej, na otwartym morzu, może być nawet 6 stopni!, 6 w Beuafort scale!". Na tych pontonach nie ma marynarzy -dodaje, nikogo kto by wiedział jak walczyć z falami. Tymczasem fala ludzi zalewała właśnie Lesbos, w ostatnim momencie zanim biznes, który zarabia od 750 do 1500 dolarów za 1 człowieka przemyconego do Grecji miał zostać ograniczony.





Prawosławny duchowny Panajotis podczas tegorocznych obchodów Theofanii, czyli święta Trzech Króli, przypomniał zebranym nad wodami Morza Egejskiego, że ich korzenie są korzeniami uciekinierów. Połączył tym samym wydarzenia z lat dwudziestych poprzedniego stulecia gdy obecnych mieszkańców Lesbos wypędzano z wybrzeża Turcji z obecnym exodusem. Empatię  duchownego podziela Paris, właściciel jednej z tawern w małej Skali Sikamini. „Na około 300 mieszkańców”- mówi, „jakieś 17 osób, jest zdecydowanie przeciwko organizowaniu pomocy”. Pomimo to gołym okiem widać, że słowa Panajotisa wypowiedziane z krańca przystani w Mitylini nie trafiają do serc wszystkich zebranych. Jeden z uczestniczących w uroczystościach Greków zapytał mnie o adres Angeli Merkel. Jak stwierdził zależy mu na przekazaniu jej prezentu, ręcznie wykonanego odlewu penisa. Grek stwierdził, że nie jest przekonany czy niemieccy turyści przyjadą w tym roku na Lesbos i czy będzie miał komu przekazać ten niecodzienny prezent tak żeby trafił do Bundestagu. Ktoś powie, że to humor, ale od śmiechu do łez czasem jest bardzo krótka droga. W sierpniu i wrześniu na Lesbos dochodziło do zamieszek i walk miedzy uchodźcami. W Polsce emitowano nagranie z wyspy na którym płacząca Greczynka krzyczała, żeby ktoś tych ludzi stąd zabrał. Dziś sytuacja jest już odmienna. Uchodźcy nie idą już 60 km piechotą przez wyspę żeby dotrzeć do portu z którego ruszają do Aten i Kavali. Tamte wydarzenia straszą już tylko strzępami pozostawionych ubrań, dokumentów i porzuconych kamizelek ratunkowych między drzewami oliwnymi. Chaos częściowo opanowali obywatele świata, którzy wiedząc jak łatwo stracić życie w wodzie i na lądzie, przybyli ratować tych którzy chcą się dostać do Europy.



Kostas z Petry na północy wyspy nie lubi dziennikarzy, ma swoje powody. Bardzo ciekawi go czemu dopiero teraz przyjeżdża tu prasa, dopiero teraz gdy są  tu wolontariusze i organizacje pozarządowe. Gdzie były media gdy mieszkańcy wyspy w środku nocy wychodzili ze swoich domów wyciągać ludzi z wody, pyta. To się nie zaczęło w sierpniu 2015 roku, mówi. Oni ginęli tu już wcześniej, po cichu, bez kamer. Kurwa, przeklina.  A czemu nikt nie pogada ze mną lub z moim bratem, dopytuje. Czy to za mało ciekawe, że właśnie teraz po latach pomagania sami bankrutujemy? Dla akcji ratunkowych brat Kostasa poświęcił swoją łódź ze szklanym dnem, którą miał wozić turystów. Sam Kostas cały swój czas poświęca na pomaganie wolontariuszom, opiekuje się nimi, daje nocleg, rozwozi, nie zrobił sobie wolnego nawet w ostatnią Wigilię. Nie ma swojego NGO, nie dofinansowuje go żaden rząd. Pieniądze wydaje sam z siebie, a może nie do końca z siebie tylko z wewnętrznego przymusu. Mrużąc przeszklone oczy, wspomina martwe dziecko które wody wyrzuciły na tutejsze plaże. Pyta czy po czymś takim można przestać pomagać? I śmieje się, śmieje z goryczą przeklinając co chwila pod nosem, malaka, kurwa. 



Martwe dziecko widział też pewien polski Żyd, który został wolontariuszem na Lesbos. Znaczy się nie dosłownie widział, raczej fotografię przy artykule w prasie zobaczył. Chodziło dokładnie o Aylana Kurdiego z Kobane, którego ciało znaleziono na tureckiej plaży. Yehuda, a właściwie Louis nie mówi po polsku. Wspomina że ojciec, który ponoć był bardzo podobny do Karola Wojtyły nigdy nie nauczył go naszego języka. Po wojnie gdy rodzina zamieszkała na Brooklynie zabronił im nawet używać polskiego. Rodzice Louisa poznali się na uchodźstwie, uciekając przed nazistami i holocaustem  do Kazachstanu. Wrócili do Polski gdzie jak sam mówi, odkryli, że większość ich bliskich została wymordowana, a w domach mieszkają już Polacy. Pomimo, że sam urodził się w 1946 roku we Wrocławiu, to na groby bliskich jeździ do Kozienic. Wspomina, że w latach osiemdziesiątych kiedy odwiedzał tam cmentarz żydowski to  jakiś dzieciak rzucił w jego stronę kamieniem. Ale teraz jest pod wrażeniem Polski, tego jak się zmieniła. On sam też się zmienił. W 1968 rok gdy wyruszył z Ameryki na wojnę z Arabami był młody. Twierdzi, że przypominał trochę dżihadystę, zaangażowanego w sprawę budowy nowego państwa, ot jak fanatycy, którym dziś się marzy kalifat. Sam się śmieje ze swojego wywodu.  Ale to było dawno temu, a dziś jest po prostu lekarzem, który się nie zgadza na to że ludzie giną w wodach morza, które jest też jego morzem, tym samym które faluje przed deptakami Hajfy. No i widzi w tym wszystkim chichot historii. Kiedyś Bóg pomieszał wszystkim języki gdy próbowali dostać się do nieba wznosząc Babel, zaczyna swoją refleksję. A dziś, sam zobacz- promienieje mówiąc o tym! Pomimo pomieszania języków, na plażach Lesbos ludzie z całego świata wznoszą ogromny projekt, drogę do bezpiecznego nieba.  To „Projekt Babel”  Możesz tego użyć w swoim artykule, dodaje z szelmowskim uśmiechem. No i nie zapomnij podać numeru konta tych młodych ludzi, którzy tutaj przyjechali pomagać, bez tego to będzie tylko kolejna nic nie warta historia, nic nie zmieni. Rozumiesz, pyta? I przypomina mu się, że w Polsce miałby na imię Loofke, syn Szmula.

Pieniądze które uchodźcy płacą mafii przemytniczej muszą trafiać jeszcze w ręce tych, którzy czuwają żeby mafii nikt nie przeszkadzał. Grupy które przerzuciły kilkaset tysięcy ludzi przez wody Morza Egejskiego muszą ich opłacać.  Dziś Turcja powstrzymuje tę ludzką falę za pieniądze Unii Europejskiej, wcześniej przyzwalała działać zorganizowanym grupom przemytników. Gracze się zmienili bo Turcja rozgrywa katastrofę po swojemu. Na jej południowej granicy z Syrią kwitnie przemyt ropy. W okolicy wioski Haci Pasa obok Reyhanlie, z Syrii przez tureckie pola przeciągnięto chałupnicze ropociągi przypominające węże gaśnicze, wszystko pod nosem żołnierzy armii NATO. Taki to sojusznik, który przez 2 lata z rzędu przez lotniska Stambułu, Ankary, Antakii i Antepu wpuszczał do siebie rekrutów dżihadu pędzących do Syrii, mających uderzać w Kurdów. Stojąc na skalnych brzegach Lesbos, patrząc na poszarpane przez fale pozostałości łódek i tego co zostawiło morze uchodźców nie sposób nie pomyśleć, że za 1/10 ceny Ci którzy zapłacili przemytnikom i stracili życie mogli bezpiecznie dotrzeć do Europy. Pozostałe pieniądze nie zasiliłyby mafii i ekstremistów religijnych. Setki tysięcy ludzi zaczęło udział  w biegu z przeszkodami, a wpisowe przyjmuje bandzior, który nagania kolejnych biegnących. 

Minie kilkadziesiąt lat. Zdjęcia, które powstają teraz, w czasach kryzysu migracyjnego nabiorą nowego znaczenia. Jeszcze mocniej rozdzielą głosy w ocenie naszych czasów. Niby nic ważnego. Ale ktoś kiedyś zobaczy ludzi, którzy tam bezinteresownie pomagali. W tych ocenach wyblakną półtony sporów ideologicznych. Będą je też oglądać młode umysły, które o ile nie zostaną skażone wirusem służalczości idolom, dokonają oceny czy też by się tak zachowali na plażach Lesbos.





Piotr, który niósł ręcznik z Syrii.

Piotr, który niósł ręcznik z Syrii






Kilka lat temu nad brzegiem jeziora Midanki w Syrii, jeszcze przed wybuchem wojny zostałem zaproszony przez obcych ludzi do ich domu. Jedynym powodem dla którego zaoferowano mi gościnę była moja samotność, gościnni Syryjczycy doszli do wniosku, że bycie samemu w obcym kraju, daleko od domu i rodziny musi być ciężką sytuacją. Postanowili mi ulżyć, nakarmić, pozwolić odpocząć, odzyskać świeżość, jednym słowem "gość w dom,Bóg w dom". Każdy kto był na Bliskim Wschodzie, wie że gościnność bywa tam wręcz męcząca, przesadna, że to jednak inna kultura i ceremoniał podejmowania gościa może być wyczerpujący dla obu stron, a jednak finalnie wychodzi się z takiego domu z pełnym brzuchem i poczuciem, że ktoś o nas dbał, na ogół, nie chcę tutaj uogólniać. Wychodząc z domu czternastoletniego Piotra* (imię zmieniono z syryjskiego na polskie ze względów bezpieczeństwa) zapomniałem zabrać swój ręcznik zawieszony na gwoździu obok miski nad którą się odświeżałem. To był marzec 2011 roku, na kilka dni przed wybuchem konfliktu.


Piotr został w Syrii, razem z mamą, tatą i dwoma młodszymi braćmi. Naturalnym było, że raczej nigdy się nie spotkamy. Zapisałem sobie jego numer, bo mówił całkiem dobrze po angielsku. Później chyba nawet chciałem zapomnieć, że się poznaliśmy, mogło mi być tylko wstyd, że nic nie mogę dla niego zrobić.  W międzyczasie, Piotr przestał chodzić do szkoły którą zamknięto, w jego wsi pojawiali się uzbrojeni faceci, wstrzymano tam dostawy prądu, zimą jego rodzina ledwo mogła opłacić zapas mazutu niezbędny do ogrzania pomieszczenia gdzie spali. W styczniu 2013 roku wjechałem do Syrii, zobaczyłem tereny po których przetoczyła się fala terroru. Widziałem zniszczone miasta, wypędzonych, uciekinierów, wszelkiej maści ofiary powstania przeciwko dyktatorskiej władzy. Skala zniszczeń, okrucieństwa i bezsilność która po tym doświadczeniu przyszła sprawiały, że z jednej strony czułem, że konieczne jest mówienie o ludziach, którzy tam zostali a z drugiej strony podświadomie robiłem sobie "przerwy" od Syrii.


Piotr wysłał mi życzenia świąteczne, sms od muzułmanina z życzeniami z okazji Bożego Narodzenia. Odpisałem, z czkawką, niezręczna sytuacja...W czasie gdy wszystko co nas otacza, zaprojektowane pod bezpieczny, rodzinny nastrój, a teraz ten sms, jak gdyby nigdy nic. Szybko doszedłem do siebie, jednak prezenty dla rodziny, bieganina przedświąteczna, nasze sprawy i problemy, świata się nie zbawi. 


Teraz ja piszę sms-y, chcę wiedzieć jak się mają. Piotr tłumaczy ich treść ojcu. Zaczynają się pytania, niewygodne, temat wizy. Jakiej wizy do cholery....Nie mają paszportów, 5 osób, schorowane dziecko. Czkawka. 


Publikuję zdjęcia z Syrii, robię pokazy, zdobywam nagrody prasowe. Piszę i odbieram smsy. Pojawia się taka myśl, że gdyby Piotr z rodziną mieli te paszporty to może chociaż do tej Turcji mogliby uciec. W końcu już półtora miliona ich rodaków uciekło, mieszkają w namiotach, na ulicach, tłoczą się w wynajmowanych za grube pieniądze pokojach, ostatecznie żyją. Przy okazji zbiórki ubrań dla uchodźców zbieram kasę na paszporty dla rodziny Piotra. 


Jest marzec 2014 roku, wklepuję w telefon kolejnego smsa... Podaję nazwę hotelu i godzinę spotkania, w kieszeni mam zebrane pieniądze, jestem na granicy turecko-syryjskiej. Czekam na Piotra i jego ojca, mają nielegalnie przejść przez granicę. Wpadamy na siebie przed sklepem z telefonami obok hotelu w Killis. Ojciec Piotra obejmuje mnie i zaczyna płakać, czuję jak coś we mnie pęka. Siedzimy w milczeniu na jednym z hotelowych łóżek, rozwijają czarne worki, w nich prezenty dla mnie, oliwa, melasa z karobu i paczka syryjskiej herbaty. Na kolanach Piotra jest jeszcze jedna siatka. Podaje mi ją i mówi, że o czymś zapomniałem. Wyprany, pachnący ręcznik, ten sam sportowy, oddychający luksusowy ręcznik, który został na gwoździu trzy lata wcześniej.


Wracają do Syrii, pieniędzy starczyło na zorganizowanie dwóch paszportów. Podjęli decyzję, że dokumenty dostanie ojciec Piotra i młodszy brat. Mijają miesiące, piszemy sms-y. Za cholerę nie wiem co mógłbym zrobić, tutaj życie pędzi swoim torem, kredyt, wybieranie swoich spraw, martwienie się o siebie, dogadzanie sobie. Piotr za chwilę skończy 18 lat, dostanie broń, będzie branka i pójdzie na front. Zostanie mięsem armatnim, bo wieś z której pochodzi jest skonfliktowana z komunistyczną partyzantką do której będzie siłą zaciągnięty. Jeśli uciekną do Turcji ich majątek zostanie skonfiskowany. Patrzę na swoje mieszkanie i oczami wyobraźni widzę jak obcy faceci kładą buty na moim stole, jak ktoś się wprowadza tutaj na stałe, tylko dlatego, że nie chciałem strzelać dla politycznych radykałów, w imię ideologii, której nie wyznaję. Czkawka.


Cennik uratowania życia Piotra:


Syria-Turcja-Grecja. W programie:przekupienie tureckich pograniczników, zwiedzanie Izmiru i wycieczka łodzią pontonową po Morzu Śródziemnym.

Koszt: 1000-1200 USD


Grecja-Macedonia-Serbia-Węgry i gdziekolwiek dalej. W programie: forsowanie granic, koczowanie na dworcach, napiwki dla przemytników w cenie.
 

Koszt: około 1000EUR 


O Piotrze zrobiło się głośno w mediach. Zarzuca się mu, że chce tutaj pracować, wprowadzać swoje własne zasady, zarzuca mu się chęć popełniania wszystkich możliwych zbrodni. Moi rodacy zarzucają Piotrowi, że chce ich pieniądze. Rozmawiam o tym z Piotrem, on chce tu przyjechać do Europy, pytam go o plany. Pyta mnie tylko o szkołę, o nic innego, ojciec, nauczyciel tak jak moja mama nauczycielka powiedział mu, że tylko wiedza i pracowitość pozwolą mu żyć poza domem godnie, bez wyciągania ręki do innych. 


Dlaczego jeszcze mu nie pomogłem? Wiza, zaproszenie dla Piotra, który nie ma paszportu, ale za to ma wszelkie gwarancje, że  w Syrii albo zginie albo zostanie mordercą jest sprawą skomplikowaną. W całej tej codzienności polskiej, urzędnicza machina, którą trzeba by ruszyć, tak żebym mógł po prostu kupić mu bilet do Polski, gdzie mógłby przeczekać śmiertelne zagrożenie jest czymś co mnie przerasta. Popytałem znajomych, wielu twierdzi, że gdyby Piotr tutaj się pojawił to zrezygnowało by z 5 piw w knajpie i mogliby ułatwić mu normalny start.  Ale oni też nie przeskoczą machiny, która jest w stanie sprawdzić czy ktoś ma akt chrztu, ale nie rozczula się nad takimi jak Piotr,którzy go nie mają.


Jest wrzesień, za chwile na Morzu Śródziemnym wody będą niespokojne, szanse Piotra, że bezpiecznie dobije do brzegu maleją. Jeśli nie ucieknie teraz, to na przełomie grudnia i stycznia pójdzie na front. Ojciec Piotra nie pracuje bo  szkołę zamknięto, przeżyli lato bo mają ogród i jest jezioro Midanki, w którym kończą się ryby. 


Dlaczego chcę pomóc Piotrowi? Przed wszystkim dlatego, że mogę. Dlaczego jeszcze tego nie zrobiłem, bo wygrywał konformizm i strach.  Strach, że będę musiał martwić się o kogoś jeszcze, że będzie ciężko, że będę musiał się dzielić, a mógłbym zostawić dla siebie. Jaką bym miał wymówkę gdybym Piotra nie znał? Wiecie jaką? Że jest muzułmaninem, że będzie chciał tu robić jihad, że nie będzie respektował norm i wartości, że będzie tu tylko dla kasy, której nie starcza polskim rodzinom, że jest niebezpieczny i nie można mu ufać. I że na pewno nie odda mi ręcznika.


Dziś  Piotr wyruszył w stronę Europy, żeby żyć, żeby nie musieć zabijać. Jest od tej pory nielegalny, bo takie mamy prawo.
 

EDIT: Wpisy anonimowe będą usuwane. Imię, nazwisko, mail. 

Dariusz Gnatowski

Dariusz Gnatowski, aktor teatralny i filmowy.
Fot. Maciej Moskwa/TESTIGO
Kraków 2014


BZ WBK Press Foto 2014



Z radością informuję, że zostałem nagrodzony w konkursie BZ WBK Press Foto 2014. Moje zdjęcie z Syrii zostało wybrane Zdjęciem Roku, a fotoreportaż zdobył II nagrodę w kategorii Wydarzenia. Jestem szczęśliwy potrójnie, ponieważ Paweł Wyszomirski z Testigo Documentary za swoją klatkę z Majdanu w Kijowie zdobył Nagrodę Rzeczpospolitej. Gratuluję wszystkim nagrodzonym! To ogromna nobilitacja! http://www.bzwbkpressfoto.pl/laureaci.php?p=39

I am happy to announce that my photographs from Syria were awarded in BZ WBK Press Foto 2014. Picture of praying Free Syrian Army fighter became Picture of Year and photo reportage from Idlib and Hama provinces was awarded 2nd prize in News category. My colleague Pawel Wyszomirski from Testigo Documentary was awarded special prize of "Rzeczpospolita" for his frame from Maidan in Kiev. Congratulations for all nominated colleagues!

.

Dziś rano siedzieliśmy z Rafałem w parku nad Orontesem, ledwie rok temu wyjeżdżaliśmy z wojennej Syrii, Antakia była naszą bazą, punktem zaczepienia, miejscem pełnym uroku, jakiejś przygranicznej powolnej obsesji, magnesem zarówno dla tych którzy tej wojny nienawidzili jak i dla tych, którzy z niej żyli. Zawiązały się tutaj przyjaźnie, które scalało wspólne doświadczenie. Minęło ledwie 365 dni od czasu gdy wszyscy rozjeżdżali się w swoją stronę. Markus z którym wjeżdżaliśmy do Syrii został porwany przy granicy, nie odnalazł się do tej pory. Oliver przestał się odzywać, straciliśmy kontakt. Dziś , po roku czasu kiedy znowu siedliśmy z Rafałem w kuchni w której z chłopakami paliliśmy golłazy i biliśmy rekordy przyjmowanej kofeiny dostałem wiadomość. Oliver odszedł od nas. Czuję się zmęczony. Cholernie zmęczony. Antakia Rocks Oliver.


Hatay

W Antakii niektóre rzeczy się nie zmieniły. Miejsce z najtańszą czorbą (zupa) ciągle w tym samym miejscu na obrzeżach bazaru, prawdopodobieństwo utraty życia pod rozpędzona ciężarówką lub motocyklem ciągle jest wysokie. Rzemieślnicy niezmiennie wmalowują się w czasoprzestrzeń, pan Ali Baba produkuje buty od 65 lat, na bazarze syryjskim jakby więcej nikabów, w całym mieście jakby mniej turystów, miasto nie jest już przepełnione wolnymi strzelcami czekającymi na granicy na wskok do "środka". Wzdłuż Orontesu, pomiędzy mostami na betonowych płytach zdecydowanie więcej proszących rąk wyciąganych do przechodniów. Horyzont nad miastem przecinają gołębie pocztowe, wokół zijaretu w Alawickiej dzielnicy pięknie pachnie kadzidłem, papierosy Prestige ze skróconym filtrem nie zmieniły od roku ceny. Pomimo wszystko to jednak inne miasto i gangrena konfliktu jest bliżej niż dwanascie miesięcy temu. Masarz, który nas zaprosił na kawę  wydawał się zmęczeny i zirytowany napływem uciekinierów, przez grzeczność ubolewał nad losem ofiar wojny ale nie powstrzymał się przed podkreślaniem różnic między Alawitami, którzy zamieszkują Hatay a muzłumanami, których określił jako wyznawców religii przemocy.










1502

Pierwszy transport pomocy humanitarnej dla Syryjczyków organizowany przez Polską Akcję Humanitarną w marcu 2013 roku dostarczono do Turcji przy wsparciu Ministerstwa Obrony Narodowej.

 fot. Maciej Moskwa/TESTIGO.pl




Thabet

Thabeta poznałem w Kafranbel w lutym 2013 roku. Kiedy wybuchła rewolucja w Syrii był jeszcze studentem, stracił dom i rodzinę. Przyłączył się do Wolnej Armii Syryjskiej. Bardziej z konieczności niż z wyboru. Szybko okazało się, że nie chce zabijać, nawet wrogów. Pozując z karabinem sprawiał wrażenie, że nie pasuje do tego wojennego obrazka. Chciałby coś zrobić dla rewolucji ale nie chce zabijać.
 



Vimeo- Spring that hasnt bloomed


Syria is immersed in war. A few months before the violence became prohibitively dangerous inside the rebel-held provinces of Idlib and Hama photojournalist Maciej Moskwa and writer Rafal Grezenia took two trips through the areas occupied by the Free Syrian Army. They documented the devastation - an everyday reality in a country where possession of guns has become the determining line between life and death. At present, future journalistic work in the area has been limited due to the increasing violence. After three years of war which is estimated to have killed more than 130,000 people, the regime in Damascus continues to receive military aid from Russia. In areas where the rebellion began against current president Bashar Al Assad, the power vacuum has left room for radical Islamic groups to take over. In some places Sharia law has been imposed. Civilians attempting to flee have been trapped in the snare of violence.

Tak wyglądała Syria w prowincjach Idlib i Hama rok temu. Miejsce w którym "Wiosna nie zakwitła". Owoc wspólnej  pracy z Arturem Hutnikiem i Rafaema Grzenią. Tam na miejscu w chwili obecnej jest już tylko gorzej, każdego dnia na miejscu giną dziesiątki lub setki ludzi, wśród nich bardzo wielu bezbronnych cywilów atakowanych przez lotnictwo i artylerię. Tak wygląda miejsce umierające na wojnę domową.
 

Nie strzelaj.

Polski policjancie, żołnierzu. Chciałbym, żebyś wykonując swoje obowiązki służbowe nie musiał nigdy celować do swojego rodaka stojącego na ulicy za swoimi racjami. Chciałbym , żeby Twoja broń nie była załadowana ostrą amunicją, chciałbym żebyś nie celował tak żeby zabić. Nic nie jest czarno-białe, ale decyzja o pozbawieniu kogoś życia jest sprawą sumienia każdego kto dostaje rozkaz- strzelać. 120 cm poniżej miejsca w które skierujesz szczerbinkę rozwiązuje problem Twoich mocodawców a komuś może uratować życie.

Pola herbaciane Gruzji.

Zapraszam do oglądania pierwszej opowieści o odradzającym się przemyśle herbacianym nad Morzem Czarnym w Gruzji.

You are welcomed to watch short preview of new story on rebirth if tea industry in Georgia. Photogaphs: Maciej Moskwa/TESTIGO.pl









Trójmiasto pomagało Syrii

Tak wygląda efekt zbiórki przeprowadzonej w Gdańsku w Klubie Plama na Zaspie. Zebrane rzeczy przekazaliśmy Fundacji Wolna Syria, która organizuje transport pomocy humanitarnej dla ofiar wojny w Syrii. Rzeczy będą rozdystrybuowane w Syrii w prowincji Idlib. 

TUTAJ INFO O NAJBLIŻSZYM KONWOJU DO SYRII:http://www.wolnasyria.org/
TUTAJ ROZMOWA Z ALEKSANDRĄ KOZŁOWSKĄ W GAZECIE WYBORCZEJ: Trójmiasto pomaga Syrii w Gazecie Wyborczej

Dziękuję za to, że przyszliście w mroźny zimowy wieczór do Plamy obejrzeć zdjęcia z Syrii i wesprzeć potrzebujących. Wielu z Was chce pomagać dalej! 

Wolontariusze , instytucje i osoby szczególnie zaangażowane w akcję Trójmiasto pomaga Syrii:

Anna Maria Miazga
Karolina Grudzińska
Anna Maria Biniecka
Agnieszka Wasilewska
Paulina Szpaczyńska
Aleksander Damrat
Paweł Wyszomirski/TESTIGO.pl
Plama Gdański Archipelag Kultury 

ZDJĘCIA ZE ZBIÓRKI W GDAŃSKU: Trójmiasto Pomaga Syrii  autorstwa A.M. Biniecka



 FOTOGRAFIE: PAWEŁ WYSZOMIRSKI/TESTIGO.PL







Trójmiasto pomaga Syrii!!! Zbiórka

ZBIÓRKA RZECZY DLA OFIAR KONFLIKTU W SYRII!!

29.01.2013 KLUB PLAMA godz. 18 Gdańsk-ZASPA


Od prawie 3 lat w Syrii trwa krwawy konflikt, w którym zginęło ponad 130 tysięcy ludzi a przeszło 6 milionów uciekło ze swoich domów, błąkając się po Syrii i krajach ościennych. W chwili obecnej sytuacja wewnątrz Syrii jest tragiczna, są tam już miejsca gdzie ludzie umierają z głodu i wychłodzenia. Fundacja Wolna Syria organizuje kolejny konwój pomocy humanitarnej, który wjedzie w głąb Syrii a zebrane rzeczy trafią bezpośrednio do ludzi w potrzasku. Trójmiasto może dołożyć coś od siebie, mamy okazję podzielić się swoimi rzeczami z ludźmi, którzy stracili wszystko.

Spotkajmy się razem 29.01.2014 w Klubie Plama na Zaspie na zbiórce rzeczy, ubrań i środków czystości dla ofiar wojny oraz pokazie zdjęć Macieja Moskwy fotoreportera kolektywu Testigo Documentary, który odwiedził wojenną Syrię dwukrotnie.

Fundacja Wolna Syria do tej pory wysłała do Syrii ponad 33 tony pomocy humanitarnej.

Nauczeni doświadczeniem z ostatniej wizyty w Syrii prosimy o rozpoczęcie zbiórek na kolejny transport. Potrzeby są ogromne i bardzo naglące. Najważniejsze artykuły to: ubrania dziecięce, ciepłe - w tym przede wszystkim BUTY, inne ubrania dziecięce i dla dorosłych, koce, śpiwory. Rzeczy mogą być używane ale muszą być CZYSTE. Dzieciom bardzo potrzebne są również zabawki, niewielkie i łatwe do utrzymania w czystości. Miś, samochodzik czy zwykłe pudełeczko kolorowej kredy na chwilę oderwą ich myśli od wojny i zniszczenia. Leki i żywność kupujemy tylko w Turcji (niższe ceny i oszczędność na kosztach transportu).


CO I JAK ZBIERAMY?

1. Odzież dla dzieci i dla dorosłych (odzież dla kobiet koniecznie zakrywająca ciało)
Prosimy o pakowanie posegregowanych ubrań w worki i oznaczanie ich dużą literą wg następującego klucza: M –mężczyźni, K – kobiety, N – nastolatki (8-14 lat), D – dzieci (poniżej 8 lat). Bardzo ułatwi nam to dystrybucję.
Prosimy również o oddawanie tylko rzeczy czystych i w dobrym stanie!

2. Koce i śpiwory.

3. Buty (nie na wysokich obcasach)

4. Zabawki dla dzieci (bez piesków i świnek)

5. Naczynia, garnki, patelnie

6. Środki czystości i detergenty: mydło, szampon, proszek do prania; pieluszki jednorazowe, chusteczki nawilżone, podpaski, papier toaletowy, szczoteczki i pasty do zębów, kremy, ręczniki; wiadra, miski, wanienki

7. Popularne „międzynarodowe” gry i art. sportowe dla dzieci i dorosłych: szachy, warcaby, domino, karty, kometka, piłki, art. plastyczne

Łukasz Kuś

Fotograf Łukasz Kuś, siedział w Galerii Pauza w Krakowie


Grzegorz Wełnicki

Fotograf Grzegorz Wełnicki

Photographer Grzegorz Wełnicki

Stocznia Szlaga

Fotograf Michał Szlaga otwierający album STOCZNIA SZLAGA
klub Buffet


FotoEvidence

Publikacja na FotoEvidence "Martwe Miasta"

Publication on FotoEvidence- "Dead Cities" -story from Syria

link FOTOEVIDENCE


Otomin

Zupełnie pod nosem, kilka kilometrów od domu, najprawdziwsze sanktuarium dzikiej przyrody. Jeśli miałbym wskazać miejsce , które zawsze będzie kojarzyć mi się z przygodą i naturą, to Otomin zajmuje miejsce szczególne. Wspominając to miejsce widzę swoje pierwsze ogniska, wyprawy na ryby a później nocne rajdy w świetle czołówki. A dziś spacerowaliśmy z Pauliną.