maciej moskwa |moskwa.mail@gmail.com|+48603954750|fotograf|gdansk|trojmiasto

Projekt Babel


„Projekt Babel”

Knajpy i biura podróży w Mityleni, „stolicy” Lesbos przeżyły klęskę urodzaju.  Przez cały 2015 rok z wybrzeży niedalekiej Turcji na wyspę docierali migranci, emigranci, uchodźcy, uciekinierzy, nazywa się ich różnie.  8 kilometrów Morza Egejskiego nie stanowiło bariery dla przeszło pół miliona ludzi.  Niebawem minie rok od lawinowego wzrostu liczby tych, którzy postanowili przenieść się na Stary Kontynent. Mija 5 lat od wybuchu rewolucji przeciwko dyktatorom, ich konsekwencje dziś odczuwa cała Europa.


                                                             
Styczeń 2016. Pomiędzy dwiema  greckimi tawernami oferującymi kalmary, zapiekaną cielęcinę i grillowaną fetę  suszą się sieci rybackie. Nylonowe, z małymi oczkami dla zapewnienia lepszych połowów. 60 letni rybak Georgos zapytany o swoją pracę nie kryje niezadowolenia. Spracowanymi palcami przesuwa kolejne oczka sieci i gestykulując pokazuje, że sam je musi naprawiać. Rzeczywiście raz po raz natrafia na dziury, podnosi wtedy wzrok i szuka zrozumienia. Grek kiedyś pływał do Halifaxu, marynarz, na morzu przepracował ponad 40 lat, nie wygląda na kogoś kto rozdmuchiwałby sztucznie sprawę. W malutkiej wiosce rybackiej w której mieszka, Skala Sikaminea nie on jeden ma powody do zmartwień. Nie szukając daleko, dosłownie kilka metrów od Georgosa zwijającego swoją sieć  stoi człowiek z innym problemem.  Roztrzęsiony, niezdarnie okryty kocem ratunkowym Ahmad z Damaszku, nic nie wie o troskach starego rybaka. Sam dosłownie przed chwilą przepłynął przez wody, na których Georgos łowi ryby. Syryjczyk zgrabiałymi z zimna palcami walczy z niedziałającą zapalniczką. W końcu jakaś dziewczyna przyszła z pomocą, odpaliła mu papierosa i upewniła się, że czubek jego zziębniętej głowy poprawnie zakryto kocem ratunkowym. Kiedy Georgos zwijał swoje sieci, tuż obok trwała akcja podejmowania ponad 40 uchodźców. Patrol ratowników dostrzegł ich na wodzie. W normalnych okolicznościach podobna scena byłaby czymś niewiarygodnym. Oto w styczniowy poranek, niespokojne morze pokonuje grupa ludzi na malutkiej gumowej łupinie do której zamontowano śmiesznie mały silnik. Teraz trzęsąc się z zimna odczuwali na własnej skórze jak ciężko mieć prawo do bycia w Europie, gdzie  nie ma wojny i dla której właśnie zaryzykowali własnym życiem. Zaryzykowali naprawdę, bo rybacy tacy jak Georgos poza rybami, wyciągają z wody czasem ludzkie zwłoki. Od sierpnia do stycznia ponad trzy tysiące osób utonęło próbując dostać się na greckie wyspy. Niektórzy mieszkańcy Lesbos nie chcą już jeść ryb. Za dużo trupów dryfowało w tych wodach, wspomina czeska fotografka, która od sierpnia 2015 roku podąża za uchodźcami. Tymczasem w szybkiej akcji ratunkowej w porcie Skala Sikaminea, ratownicy i wolontariusze w ciągu kilkunastu minut opanowali sytuację. Gdyby tego nie zrobili, ludzie błąkaliby się po wyspie szukając pomocy. Nie wszystkim by się udało. Gromadę pozawijaną w złote i srebrne koce ratunkowe zabrano do rozstawionych nieopodal namiotów, żeby mogli przebrać się w suche rzeczy, jest styczeń. Georgos został  sam ze swoimi sieciami. „Many people, problem?”-pytam go o falę ludzi przybywających na wyspę. Odpowiada bez namysłu. „People, no problem!” Wydaje się że przybysze z tureckiego wybrzeża go nie martwią. „Dolphins! Problem” dodaje. Opowiada , że przeklęte delfiny niszczą mu sieci, zabierają zarobek i czas. I mało tego, nie może nic z tym zrobić. Krzyżuje ręce na znak, że jeśli tylko spróbowałby się tym delfinom dobrać do skóry to by trafił za kratki. Wścieka się na przepisy unijne. Wścieka podwójnie. Na delfiny i na przemytników po drugiej stronie. Tam na tureckim wybrzeżu w okresie niepogody przemytnicy obniżają ceny. Korzystają z tego biedniejsze rodziny uchodźców. Georgos, który zna te wody, tłumaczy- „Gdy po tureckiej stronie wieje łagodny wiatr, kilka kilometrów  dalej, na otwartym morzu, może być nawet 6 stopni!, 6 w Beuafort scale!". Na tych pontonach nie ma marynarzy -dodaje, nikogo kto by wiedział jak walczyć z falami. Tymczasem fala ludzi zalewała właśnie Lesbos, w ostatnim momencie zanim biznes, który zarabia od 750 do 1500 dolarów za 1 człowieka przemyconego do Grecji miał zostać ograniczony.





Prawosławny duchowny Panajotis podczas tegorocznych obchodów Theofanii, czyli święta Trzech Króli, przypomniał zebranym nad wodami Morza Egejskiego, że ich korzenie są korzeniami uciekinierów. Połączył tym samym wydarzenia z lat dwudziestych poprzedniego stulecia gdy obecnych mieszkańców Lesbos wypędzano z wybrzeża Turcji z obecnym exodusem. Empatię  duchownego podziela Paris, właściciel jednej z tawern w małej Skali Sikamini. „Na około 300 mieszkańców”- mówi, „jakieś 17 osób, jest zdecydowanie przeciwko organizowaniu pomocy”. Pomimo to gołym okiem widać, że słowa Panajotisa wypowiedziane z krańca przystani w Mitylini nie trafiają do serc wszystkich zebranych. Jeden z uczestniczących w uroczystościach Greków zapytał mnie o adres Angeli Merkel. Jak stwierdził zależy mu na przekazaniu jej prezentu, ręcznie wykonanego odlewu penisa. Grek stwierdził, że nie jest przekonany czy niemieccy turyści przyjadą w tym roku na Lesbos i czy będzie miał komu przekazać ten niecodzienny prezent tak żeby trafił do Bundestagu. Ktoś powie, że to humor, ale od śmiechu do łez czasem jest bardzo krótka droga. W sierpniu i wrześniu na Lesbos dochodziło do zamieszek i walk miedzy uchodźcami. W Polsce emitowano nagranie z wyspy na którym płacząca Greczynka krzyczała, żeby ktoś tych ludzi stąd zabrał. Dziś sytuacja jest już odmienna. Uchodźcy nie idą już 60 km piechotą przez wyspę żeby dotrzeć do portu z którego ruszają do Aten i Kavali. Tamte wydarzenia straszą już tylko strzępami pozostawionych ubrań, dokumentów i porzuconych kamizelek ratunkowych między drzewami oliwnymi. Chaos częściowo opanowali obywatele świata, którzy wiedząc jak łatwo stracić życie w wodzie i na lądzie, przybyli ratować tych którzy chcą się dostać do Europy.



Kostas z Petry na północy wyspy nie lubi dziennikarzy, ma swoje powody. Bardzo ciekawi go czemu dopiero teraz przyjeżdża tu prasa, dopiero teraz gdy są  tu wolontariusze i organizacje pozarządowe. Gdzie były media gdy mieszkańcy wyspy w środku nocy wychodzili ze swoich domów wyciągać ludzi z wody, pyta. To się nie zaczęło w sierpniu 2015 roku, mówi. Oni ginęli tu już wcześniej, po cichu, bez kamer. Kurwa, przeklina.  A czemu nikt nie pogada ze mną lub z moim bratem, dopytuje. Czy to za mało ciekawe, że właśnie teraz po latach pomagania sami bankrutujemy? Dla akcji ratunkowych brat Kostasa poświęcił swoją łódź ze szklanym dnem, którą miał wozić turystów. Sam Kostas cały swój czas poświęca na pomaganie wolontariuszom, opiekuje się nimi, daje nocleg, rozwozi, nie zrobił sobie wolnego nawet w ostatnią Wigilię. Nie ma swojego NGO, nie dofinansowuje go żaden rząd. Pieniądze wydaje sam z siebie, a może nie do końca z siebie tylko z wewnętrznego przymusu. Mrużąc przeszklone oczy, wspomina martwe dziecko które wody wyrzuciły na tutejsze plaże. Pyta czy po czymś takim można przestać pomagać? I śmieje się, śmieje z goryczą przeklinając co chwila pod nosem, malaka, kurwa. 



Martwe dziecko widział też pewien polski Żyd, który został wolontariuszem na Lesbos. Znaczy się nie dosłownie widział, raczej fotografię przy artykule w prasie zobaczył. Chodziło dokładnie o Aylana Kurdiego z Kobane, którego ciało znaleziono na tureckiej plaży. Yehuda, a właściwie Louis nie mówi po polsku. Wspomina że ojciec, który ponoć był bardzo podobny do Karola Wojtyły nigdy nie nauczył go naszego języka. Po wojnie gdy rodzina zamieszkała na Brooklynie zabronił im nawet używać polskiego. Rodzice Louisa poznali się na uchodźstwie, uciekając przed nazistami i holocaustem  do Kazachstanu. Wrócili do Polski gdzie jak sam mówi, odkryli, że większość ich bliskich została wymordowana, a w domach mieszkają już Polacy. Pomimo, że sam urodził się w 1946 roku we Wrocławiu, to na groby bliskich jeździ do Kozienic. Wspomina, że w latach osiemdziesiątych kiedy odwiedzał tam cmentarz żydowski to  jakiś dzieciak rzucił w jego stronę kamieniem. Ale teraz jest pod wrażeniem Polski, tego jak się zmieniła. On sam też się zmienił. W 1968 rok gdy wyruszył z Ameryki na wojnę z Arabami był młody. Twierdzi, że przypominał trochę dżihadystę, zaangażowanego w sprawę budowy nowego państwa, ot jak fanatycy, którym dziś się marzy kalifat. Sam się śmieje ze swojego wywodu.  Ale to było dawno temu, a dziś jest po prostu lekarzem, który się nie zgadza na to że ludzie giną w wodach morza, które jest też jego morzem, tym samym które faluje przed deptakami Hajfy. No i widzi w tym wszystkim chichot historii. Kiedyś Bóg pomieszał wszystkim języki gdy próbowali dostać się do nieba wznosząc Babel, zaczyna swoją refleksję. A dziś, sam zobacz- promienieje mówiąc o tym! Pomimo pomieszania języków, na plażach Lesbos ludzie z całego świata wznoszą ogromny projekt, drogę do bezpiecznego nieba.  To „Projekt Babel”  Możesz tego użyć w swoim artykule, dodaje z szelmowskim uśmiechem. No i nie zapomnij podać numeru konta tych młodych ludzi, którzy tutaj przyjechali pomagać, bez tego to będzie tylko kolejna nic nie warta historia, nic nie zmieni. Rozumiesz, pyta? I przypomina mu się, że w Polsce miałby na imię Loofke, syn Szmula.

Pieniądze które uchodźcy płacą mafii przemytniczej muszą trafiać jeszcze w ręce tych, którzy czuwają żeby mafii nikt nie przeszkadzał. Grupy które przerzuciły kilkaset tysięcy ludzi przez wody Morza Egejskiego muszą ich opłacać.  Dziś Turcja powstrzymuje tę ludzką falę za pieniądze Unii Europejskiej, wcześniej przyzwalała działać zorganizowanym grupom przemytników. Gracze się zmienili bo Turcja rozgrywa katastrofę po swojemu. Na jej południowej granicy z Syrią kwitnie przemyt ropy. W okolicy wioski Haci Pasa obok Reyhanlie, z Syrii przez tureckie pola przeciągnięto chałupnicze ropociągi przypominające węże gaśnicze, wszystko pod nosem żołnierzy armii NATO. Taki to sojusznik, który przez 2 lata z rzędu przez lotniska Stambułu, Ankary, Antakii i Antepu wpuszczał do siebie rekrutów dżihadu pędzących do Syrii, mających uderzać w Kurdów. Stojąc na skalnych brzegach Lesbos, patrząc na poszarpane przez fale pozostałości łódek i tego co zostawiło morze uchodźców nie sposób nie pomyśleć, że za 1/10 ceny Ci którzy zapłacili przemytnikom i stracili życie mogli bezpiecznie dotrzeć do Europy. Pozostałe pieniądze nie zasiliłyby mafii i ekstremistów religijnych. Setki tysięcy ludzi zaczęło udział  w biegu z przeszkodami, a wpisowe przyjmuje bandzior, który nagania kolejnych biegnących. 

Minie kilkadziesiąt lat. Zdjęcia, które powstają teraz, w czasach kryzysu migracyjnego nabiorą nowego znaczenia. Jeszcze mocniej rozdzielą głosy w ocenie naszych czasów. Niby nic ważnego. Ale ktoś kiedyś zobaczy ludzi, którzy tam bezinteresownie pomagali. W tych ocenach wyblakną półtony sporów ideologicznych. Będą je też oglądać młode umysły, które o ile nie zostaną skażone wirusem służalczości idolom, dokonają oceny czy też by się tak zachowali na plażach Lesbos.