W Antakii niektóre rzeczy się nie zmieniły. Miejsce z najtańszą czorbą (zupa) ciągle w tym samym miejscu na obrzeżach bazaru, prawdopodobieństwo utraty życia pod rozpędzona ciężarówką lub motocyklem ciągle jest wysokie. Rzemieślnicy niezmiennie wmalowują się w czasoprzestrzeń, pan Ali Baba produkuje buty od 65 lat, na bazarze syryjskim jakby więcej nikabów, w całym mieście jakby mniej turystów, miasto nie jest już przepełnione wolnymi strzelcami czekającymi na granicy na wskok do "środka". Wzdłuż Orontesu, pomiędzy mostami na betonowych płytach zdecydowanie więcej proszących rąk wyciąganych do przechodniów. Horyzont nad miastem przecinają gołębie pocztowe, wokół zijaretu w Alawickiej dzielnicy pięknie pachnie kadzidłem, papierosy Prestige ze skróconym filtrem nie zmieniły od roku ceny. Pomimo wszystko to jednak inne miasto i gangrena konfliktu jest bliżej niż dwanascie miesięcy temu. Masarz, który nas zaprosił na kawę wydawał się zmęczeny i zirytowany napływem uciekinierów, przez grzeczność ubolewał nad losem ofiar wojny ale nie powstrzymał się przed podkreślaniem różnic między Alawitami, którzy zamieszkują Hatay a muzłumanami, których określił jako wyznawców religii przemocy.
Fajna sesja zdjęciowa, szkdoa tylko że nadal w nas tyle nienawiści.
OdpowiedzUsuń